czwartek, 9 lutego 2012

"Some trees bear deadly fruits"

Witam, po długiej przerwie. Od ostatniego posta nie pojawiło się w moim życiu nic takiego,
co zmusiłoby mnie do naskrobania czegoś na blogu. Do czasu...
Do czasu obejrzenia filmu, który, o zgrozo, jest nominowany do Oscara! Panie i Panowie!
Oto "Drzewo życia"!
Tytuł posta, zaczerpnięty z karty do Magica, pragnie ostrzec potencjalnych widzów. To drzewo, które daje życie, sprawiło, że chciałem je sobie odebrać. Ale od początku.
Do filmu podchodziłem dwa razy. Raz wyłączyłem go po 10 minutach, gdyż uznałem, że "Tree of life" to film wybitnie ciężki i nie mam ochoty dumać, tylko po prostu się uśmiać. Za drugim razem - jak się okazało - też można popełnić czynność na "u" - usnąć.
Film zaczyna się całkiem normalnie. Ukazują się sceny życia rodzinnego, które co jakiś czas przecinają zdania, które mogłyby zostać wydane w jakimś tomiku. Potem nagły przeskok i Sean Penn, który wygląda na bardziej zrezygnowanego niż w "Drodze przez piekło", siedzi
w pomieszczeniu biurowca i wyraźnie nad czymś myśli. Jak się okazuje, myśli o dzieciństwie. Dlaczego rodzice kochali go mniej niż jego braci? A zwłaszcza jednego, co podobnie jak ojciec brzdękolił na gitarze czy pianinie. Wszystko byłoby do zniesienia, ale nastąpiło TO! Chyba półgodzinna scena ukazująca ewolucję świata! Ni stąd, ni zowąd, tak Adelowsko out of the blue!
Z początku było nieźle, jakiś wirus albo kod DNA wirującym ruchem przelatywał przez ekran. Nawet wulkan był! A potem nuda! Następnie nuda, a za nią nuda! A jak moim oczom ukazał się plezjozaur na plaży to, przepraszam, jebnąłem ze śmiechu! "You know what I am thinking about this? FAIL!" "I forgot about something... FAIL!" Hmmm idę do szafy odszukać coś. O, jest gdzieś tu! Wiecie, co to jest? FAIL! FAIL! FAIL!

Potem przysnąłem i kiedy się przebudziłem, powiedziałem do żony, że ostatnie 20 minut ze 140 obejrzymy jutro. Nie mogłem się doczekać tego momentu, kiedy ponownie wcisnę play! I widzę ludzi na plaży i wszystkich 5 (6 z dorosłym chłopcem Seanem Pennem) bohaterów. Sean Penn skoczył z wieżowca (nie mylić ze Zbyszkiem) albo z mostu i pod postacią mewy odnalazł się na plaży, gdzie wybaczył swoim rodzicom! Lub nie..

"Dzieło" Mallicka odebrało mi ochotę obejrzenia "Badlands"...

Peace out!

1 komentarz:

  1. Misiu, rozbroiła mnie twoja recenzja - powinieneś umieścić ją na filmwebie ;P mi się film podobał, tylko mógł być krótszy i mniej przeintelektualizowany :)

    OdpowiedzUsuń