sobota, 31 grudnia 2011

Życzenia na Nowy Rok!

Korzystając z okazji, że żona śpi, a sieć łapie mi dopiero na schodach naszego domku, na których teraz siedzę, chciałbym wszystkim życzyć wszystkim dużo sukcesów w nadchodzącym 2012 roku oraz wielu zakręconych wrażeń, jak i dotrzymania wszystkich noworocznych postanowień,
a także mnóstwa szalonych pomysłów.
Osobiście, ostatnio cierpię niemiłosiernie na brak weny twórczej, choć pomysłów mi nie brak. Zasiadam jednak do pisania i ślęczę nad klawiaturą i... nic! Ostatnio, chyba z tego powodu, nawiedzają mnie dziwne sny (nie łączę tego z ostatnimi seansami Paranormal Activity :).
Dla przykładu ostatnio śniło mi się, że wraz z Natalią stoimy na przystanku przy rondzie na Gumieńcach. Słońce świeci, popołudnie.
- W jaki autobus wsiadamy? - spytała Natalia.
- Każdy nam pasuje - odpowiedziałem.
I tu pierwszy zonk. Na przystanku widnieją tabliczki 53, 60 i 75. Co u licha robi tu 75? Nic to! Pierwszy przyjeżdża 53 (Ikarus - sic!), czyli idealnie rozkładowo, mocno średnio taborowo - jedziemy na Manhattan.
Wsiadamy i ruszamy. wlecze się niemiłosiernie. W międzyczasie wyprzedza nas autobus linii 75.
Drugi zgrzyt!
- Na następnym przystanku wysiądziemy i spróbujemy go złapać - zadecydowałem.
Po co mielibyśmy się przesiadać?
Jakim prawem mielibyśmy tym padłem dogonić trochę lepsze, równie wysłużone Volvo?!
Na następnym przystanku przy Netto na Zawadzkiego wysiadamy, a drugi autobus na nas czeka. Rusza natychmiast po tym, jak się załadowaliśmy. 75 jedzie zgodnie z trasą mknąc Szafera i... skręca w Modrą! Wysiadamy przy poprawczaku i udajemy się do domu!

środa, 21 grudnia 2011

Bornholm na okrągło

Majorka Północy dziś jest oazą spokoju. Życie toczy się leniwie i w ciszy. No, chyba, że akurat sztorm zawita w te rejony. Jednak w przeszłości, sztorm to było najlepsze, co mogło spotkać miejscową ludność. W średniowieczu, o Bornholm toczył się wiele wojen. Danowie wyparli wikingów, Danów z kolei ciemiężył Kościół, później przywlekli się Szwedzi, a następnie przypomniało się Duńczykom, że to ich wyspa. Nie dziwi zatem fakt, że już w XI wieku zaradni mieszkańcy postanowili jak najmniej ucierpieć na zawieruchach wojennych i tym samym opracowali system obronny w postaci kościołów-rotund. Budynki te były kościołami, spichlerzami, twierdzami i schronami, w zależności od potrzeby. Do dziś zachowały się cztery porozrzucane
w różnych częściach wyspy, ale bez problemu można dotrzeć do nich (jak i wszędzie indziej)
na rowerze.

Natalia na tle rotundy w Osterlars

Istnieją oczywiście teorie "spiskowe", które mówią, że rotundy zostały wybudowane przez zakon kawalerów mieczowych - podobny do Templariuszy i chyba spokrewniony. Przesłanką ku temu maja być dziwne i tajemnicze freski i ryty na ścianach wewnątrz nich. Być może kryją one jakieś skarby? Rycerz buGi herbu Czarny Łoś aka Niewidzialny Templariusz posiadający moc celtycką
i przystosowany do badań geofizycznych jest gotów je odkryć!


Niewidzialny Templariusz - ekwipunek przyodziany w centrum Średniowiecza nieopodal Osterlars


Skål!
bugajek

środa, 14 grudnia 2011

Jaka to melodia?!

Jadąc dziś samochodem usłyszałem w radio, że  naukowcom z CERN udało się prawdopodobnie zarejestrować obecność bozonu Higgsa. Bozony, hadrony, leptony, kwarki i coś tam jeszcze
do kompletu, to coś czego podzielić się nie da i coś co jest tworzywem do wszystkiego w świecie. Wydaje się proste? Przyjmijmy, że tak, bez uwzględniania tego, że każde ma masę, ładunek, spin
i szereg innych cech (a także antycząstkę - mój mózg tego już nie ogarnia), które później decydują
o typie jednostek piętra wyższego - neutronów, protonów i elektronów.
Ale w nauce istnieje też termin struna. Struna drga w różny sposób i decyduje tym samym
o rodzaju cząstki elementarnej. Innymi słowy cząstka elementarna nie istniałaby, gdyby struna nie drgała. Tak więc, czy struna jest jeszcze niższym poziomem jednostki - czy jest "jeszcze bardziej elementarna"?
Interesuje mnie tym samym jedna rzecz: skoro mamy pierwiastki zbudowane z atomów,
które są zbudowane z p+, n0 i e-, a te z elementarnych cząstek, to co decyduje o ich powstawaniu... Dla przykładu: jeśli dane minerały tworzą się w określonym ciśnieniu, temperaturze, charakterze środowiska, obecności wody itd., to czy dzieje się tak wskutek tego, że w 10^~-30 mniejszej rzeczywistości struna drga w dany sposób?
A gdyby struna raz zrobiła psikusa, zagrałaby inaczej i zagrałaby by nam marsza żałobnego?
Jakie warunki musiałyby zostać spełnione?
Teoria strun mówi, że struna istnieje w minimum 10 wymiarach, z czego 3D+czas rozumiem,
a pozostałe istnieją w "świecie" niewiele przekraczającym jej rozmiar (wika mówi o długości Plancka 10^-35 m). Ot, taki mikrokosmos! Czy zatem jakiekolwiek zaburzenie w jednym wymiarze mogłoby doprowadzić do katastrofy w naszym namacalnym 4D?

Xoxo
bugajek

piątek, 9 grudnia 2011

Słoneczny Snæfellsnes

Był 14 sierpnia 2008 roku. Na zwykle dżdżystej Islandii panowało lato stulecia, choć ostatnie takie ciepłe było chyba 7 lat wcześniej. Temperatura dochodziła do +30C, a Natalia i ja nie mieliśmy letnich ciuchów. Jakże ciężko nam się robiło urokliwy spacerek wzdłuż wybrzeża Półwyspu Snaefell. Tą częścią Islandii "opiekuje się" Bardur - półogr, który z powodów rodzinnych (zrzucił bratanka czy kogoś innego z rodziny z klifów Arnastapi, a drugiego bratanka cisnął w szczelinę Rauðfeldsgjá, po tym jak podczas pewnej balangi na zamarzniętym morza, na skutek oderwania się paku lodowego, na którym znajdowała się jego córka, ta popłynęła na niej w siną dal - mówi się że do Grenlandii) postanowił, że he doesn't want to live on this planet anymore i zniknął
w wulkanie Snaefell.

Nieszczęsne klify

Nieszczęsna szczelina



Wracając jednak do spacerku. Przeszliśmy z 8 km w około 2 godziny, aż doszliśmy do latarni na cypelku półwyspu. Po drodze wybrzeże przyjmowało fantastyczne kształty i formy. Od maczug,
po "łupkowate" formacje wkomponowane silnie w klif.


Urokliwe zatoczki napotkane podczas urokliwego spacerku

Czyżby środkowy palec?

Autor w krótkim rękawku

Odwiedziliśmy też kilka miejsc związanych z Bardurem:


Letnia rezydencja Bardura - w tle - hmm jak sobie przypomnę to napiszę
I prywatne jacuzzi - w tle Snaefell - Śnieżna Góra

Będąc już na samym zachodzie zaszliśmy na plażę Djupalon (Głęboka Zatoka). Tam z oceanu, niczym Afrodyta, tyle że brzydsza, wyłonił się Bardur. I następnie podniósł najcięższy z 4 kamieni, które to określają jak silnym mężczyzna się jest. Autor był blisko podniesienia drugiego :) Gdyby był poręczniejszy...


Autor także bardziej przypomina Bardura, aniżeli Afrodytę...
Na sam koniec podjechaliśmy naszym wehikułem mocno żwirowo-szutrową drogą, jak tylko się dało najbliżej, pod Snaefell. Cały szczyt pokryty jest lodowcem o tej samej nazwie z dodatkiem jokull (lodowiec). Zresztą jak wszystko na Islandii stanowi złożenie kilku wyrazów...


Widok z bliska

A tu widok z daleka
Na koniec dnia udaliśmy się z powrotem na camping. Campingi na Islandii mają dwie charakterystyczne cechy: ciężko wbija się śledzie, bo gleby jest mało na wulkanicznym podłożu oraz obecność w sąsiedztwie basenu :)



pozdro
bugajek


wtorek, 6 grudnia 2011

Widzieć cudzymi oczyma

Ostatnimi czasy wiele dni spędziłem na "wyjazdach służbowych". Robota ciągnęła się jak gil
z przeziębionego nosa, niemniej jednak, aby udokumentować postęp prac lub aby pokazać pewne rozwiązania, przesyłałem zdjęcia i kręciłem filmy komórką do szefostwa. Wiadomym jest,
że zdjęcia, nawet te najlepsze, nie oddają w pełni tego, co rzeczywiście jest na danym obrazie. Należałoby też czasem dotknąć obiektu na fotografii lub obejrzeć go z różnych perspektyw.
Z powodu tych niedoskonałości techniki, mój umysł zrodził pewne rozwiązanie (chyba, że już ktoś wcześniej je wymyślił - tak jak śp. kolega wymyślił alternator :).
Zatem jakby można było przejąć kontrolę nad drugą osobą, oczywiście w pewnym zakresie. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy ja - prosty pracownik biurowy, który nader często przebywa
w terenie - chciałby pokazać szefowi, który jest w biurze, jeden czy drugi problem, który powstał
na robocie, np. trudne zagadnienie z naprawy lagun lub zobaczyć nadchodzący śnieg i niebo mówiące "dziś już nie popracujecie, bo będzie wiało, lało i sypało". Wtedy zadzwoniłbym umysłowym skajpem do prezesa, a on by się do mnie podłączył i mógłby widzieć, słyszeć i czuć to, co ja. Ograniczeniem byłby ruch przejętego ciała, żeby nie doszło do jakiś dziwnych, tudzież obscenicznych sytuacji oraz to, że nie mógłby mnie wykopać z własnego umysłu i ciągle mielibyśmy wpływ.
Proste? Na pewno lepsze od teleportacji ;)

Xoxo
buGi

PS. I nie byłoby, pytań, dlaczego tak wolno robota idzie...

sobota, 3 grudnia 2011

Evolution of music?

Kilka lat temu Ciara wydała album "Evolution of music". Był to album utrzymany w soulowym, hip-hopowym tonie, jak przystało na wokalistkę r'n'b. Jednak był to album słaby i może zbyt ewolucyjny? Podobnie mierny okazał się w swoim czasie album Pharrella "In my mind". Miało być piknie, wyszło nudno... Czyżby coś, co można byłoby nazwać "czarną muzyką" się zepsuło?
Trzeba było wymyślić coś innego, nowego. I nagle Afroamerykanie (albo ich producenci) odkryli rewolucyjny styl: robienie z siebie pajaców skaczących do czegoś, co w zamierzeniu miało być dancem/housem/techno. Nie wiem od czego się to zaczęło, ale z chęcia przytoczę kilka przykładów. Rihanna zaczęła od całkiem znośnych kawałków, żeby skończyć jako sado-maso Ruhana. Najbardziej przykro zrobiło mi się, gdy zobaczyłem ikonę amerykańskiego rapu mówiącą (dobrze, że nie śpiewał) w jednej piosence, że chciałby sprawić, by jakaś kobieta, mam nadzieję, się spociła.
A gdzie skaczące low-raidery i kultowe pianinko? Na pocieszenie zostały cycki w teledyskach... Ponadto cała masa czarnych gwiazd i "gwiazd" przerzuciła się na wątpliwe taneczne rytmy: Chris Brown, Flo-Rida, Akon, Usher... Ostatnio, moim faworytem jest Taio Cruz, do umcyk-cykowego rytmu śpiewa o tym, że "ma kaca, bo musiał wypić za dużo". Inteligentny tekst do tępej łupaniny.
Jakby tego było mało, na ten tryb szybkiego nachapania się bez wysiłku i wystąpienia
w imprezowym teledysku ("wszyscy chcą ze mną robić kawałki o imprezce, człowieku! Pieprzyć to!" - ten tekst jest teraz wyjątkowo na czasie) przechodzi coraz więcej artystów. Black Eyed Peas są tego dobrym przykładem. Ich utworów nie da już się słuchać na trzeźwo. Po kiego penisa im ten syntetyzator, co moduluje im głosy?! I wszędzie ten bum-cyk-cyk. Bardzo dobrym przykładem jest także Linkin Park. Tu mogę powiedzieć tak, że z płyty na płytę było coraz gorzej, aż sięgnęli dna ostatnim wydawnictwem. W żadnym kawałku nie ma ducha chociażby najbardziej komercyjnego, co nie znaczy, że złego "In the end". I ten teledysk, latające wieloryby, ogólnie takie Muchowe klimaty... A teraz pseudo-pop doprawiony nie wiadomo czym, o kiepskich klipach nie wspominając.

A jeszcze niecałe 10 lat temu Eminem śpiewał: "nobody listens to techno"...

wtorek, 29 listopada 2011

Anaga - dżdżysta Teneryfa

Nie tak dawno temu, ok. 7-8 mln lat temu zamiast obecnej Teneryfy - istniały 3 masywy:
Teno, Conde (bądź Adeje) i właśnie Anaga. Na długo przed powstaniem Teide, wulkany te,
a obecnie plateau wulkaniczne, tworzyły dawną wyspę kanaryjską. Dziś Anaga nie wydaje się miejscem, w które zapuszcza się przeciętny, spragniony słońca turysta. Ja, jako że nie jestem przeciętnym turystą, oczywiście wybrałem się poeksplorować ten północno-wschodni skrawek wyspy.
Na wstępie trzeba wiedzieć, że Teneryfa dzieli się na dwie strefy: północną i południową,
które są oddzielone od siebie przełęczami. To właśnie wysokie góry sprawiają, że klimat części północnej jest zgoła inny od południowej. Na północy nie jest tak gorąco i słonecznie,
jak na południu. Dlatego bardzo mi się północ spodobała: więcej zieleni, chłodniej i jakoś tak mniej pustynnie.
Zanim dotarliśmy wraz z żoną na wschodni kraniec wyspy, obmyśliliśmy sobie trasę,
którą przejdziemy. Pętla miała mieć ok. 12 km. Jednak jadąc naszą hiper Pandą przez gęsty las
z drzew laurowych, zatrzymaliśmy w punkcie informacji turystycznej. Tam, pewien Pan,
który hablaba solo en espanol, poinformował nas, że część trasy jest zamknięta i musimy obrać krótszą drogę.
Tak więc przedstawiam widoki z trasy:
Panda spogląda z przerażeniem na trasę do celu

Autor na szlaku
Widok ze ścieżki na ostańca
Punto de Anaga - niby opuszczone
Chyba dawno też nikogo nie ratowali... Może dlatego grasują tu utopce :P
Autor-widmo pośród lasu laurowego

Idę pić barraquito!

niedziela, 27 listopada 2011

Reakcja czasowa

Huragan za oknem najwyraźniej łamie nie tylko konary drzew, ale także układ perfekcyjnie połączonych synapsów pod moją twardą czachą. Skrzętnie sklecane koncepcje w moim umyśle zdają się rozklejać niczym spoina puszczona po nieodpowiednio oszlifowanym materiale. Lekko zakręcony zatem zastanawiam się czy to, co widzimy nie jest czasem opóźnionym obrazem tego, co rzeczywiście powinniśmy zobaczyć. Jeśli bowiem, uproszczając, (i nie znając dobrze tematu - fak je! ale brnę dalej) nasz mózg przetwarza obraz odebrany przez oko, to musi to zająć czas,
co generuje stratę. Pewnie ultramikroskopijną i dlatego pomijaną. A co z odległością? [O tym też później będzie :)] Czy jeśli coś jest dalej od oka to powoduje większe straty? Z drugiej strony zastanawia mnie, czy byśmy tak samo odbierali czas, gdybyśmy mogli go rejestrować z większą dokładnością, tzn. gdybyśmy 1 sekundę mogli przeżywać na przykład 5 sekund. Czy można powiedzieć, że wtedy mielibyśmy więcej czasu?
Wczoraj sonda Curiosity poleciała na białej dzidzie w kierunku Marsa. Dotrze tam sierpniu następnego roku i od tego momentu będzie prowadzić różne badania, które pomału przybliżą nas do odpowiedzi, czy da się żyć na Czerwonej Planecie. W książce "Marsjański poślizg w czasie" autora lubującego spożywać psychotropy i obdarzonego silnym popędem twórczym, czas płynął inaczej. Czy rzeczywiście jest to możliwe? Czy zatem możliwe jest zauważenie jakiś fragmentów informacji, których tu na Ziemi zarejestrować się nie da?
Zostając w tematyce kosmosu chciałbym rozumieć dobrze pewne zjawisko. Gwiazdy są daleko,
ale czasem widać je nocą (choć zapewne nie dziś). Światło stamtąd pokonuje olbrzymi dystans
i powiedzmy do Ziemi dociera po jakimś okrutnie długim czasie. Tak więc, czy to, co obserwujemy
na Ziemi jest obrazem tego, co wydarzyło się bardzo dawno temu?
Przytłoczony wielkimi kosmicznymi liczbami pozostaję solus ipse...
 

czwartek, 24 listopada 2011

Łotewska wieś...

Południowa Łotwa, czyli tak zwane Zemgale (pol. Semigalia) to biedny obszar rolniczy, co widać niemal na każdym kroku. Nieskończone pola i pastwiska, nieotynkowane domostwa, drewniane szopy... Tu Unia jeszcze nie zawitała i wnioskuję, że wszystkie środki pakowane są w Rygę i/lub Lipawę, bo przecież nie w rosyjski Daugavpils.




(foty własne)
Mój stosunek do tego magicznego miejsca pragnę wyrazić trzynastozgłoskowcem:

Łotwo! Zsyłko Ty moja! Pracy obietnico!
Ile - tu rabotaju, pocąc swoje lico,
Zbiorniki tworzę na świń twych łajno śmierdzące,
Mówili dwa tygodnie, będą z dwa miesiące...
(...)
Gdy od kochającej żony pod Twą opiekę
Ofiarowany, śpiącą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem na Twe zielone pola łany
Iść i kłaść kolejne pasy geomembrany!


Uz redzēšanos!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ciężki film na jesienny wieczór...

Zachwycające krajobrazy, malownicze widoki i przepiękne zdjęcia stanowią tło ucieczki Drużyny Pierścienia... Zaraz, nie o tej drużynie miałem pisać. W tym przypadku to wszystko prawda,
tylko drużyna wyższa. I mniej uczestników dochodzi do celu.
Mowa o filmie "The Way Back" aka "Niepokonani" (ach, ci tłumacze). Obraz podobny w pewnym sensie do książki Ossendowskiego traktującej o tym samym, tyle że ukierunkowanej bardziej
na wschód a nie na południe. Anywhore, na uwagę zasługują dwie rzeczy.
Po pierwsze, film powinien być pokazywany studentom na zajęciach z kartografii i topografii,
z uwagi na dokładne przedstawienie sposobów orientacji w terenie.
Po wtóre - Colin Farrell. Aktor w moim mniemaniu zajebisty, a zwłaszcza od "In Bruges",
czyli "Najpierw zwiedzaj, potem strzelaj" (albo na odwrót; tłumacze znowu popłynęli).
Grane przez niego są lekko pogrzane (w końcu to farelek) i to one napędzają produkcje.
W tym przypadku miłość do ZSRR zwyciężyła, a kompania poszła dalej bez niego, brnąc przez stepy i pustynie Mongolii i Chin. Gdyby filmowy Walka (czyli Colin "Farel" Farrell) zdecydowałby się dalej iśc, nie zdziwiłbym się, jakby podczas wspinaczki po draasie, nagle spod piasku wynurzył się czerw. (tudzież piaskal :D - co za nazwa).
Bi-la Kaifa!

bugajek

Nuclear launch detected!

3... 2... 1...
Z mocnego, nazwijmy to - uderzenia, rusza mój blog, w katorym ja xoczałbym podzielićsja moimi spostrzeżeniami, niekiedy poglądami, czasem snami, rzadziej innymi pierdołami. Zasadniczo, znajdą tutaj miejsce myśli nie tylko te głębokie jak leje depresyjne na Jurze, ale także płytkie jak wyobraźnia niedzielnych wojażerów przyodzianych obowiązkowo w beret. Wszystko posegregowane w 4 kategorie: życie, ciekawostki i dzikie wizje, muzyka oraz podróże.

Jak nie upiję się kawką z odrobiną węgierskiego wynalazku dodawanego przez Natalię do szwajcarskiego ciasta jabłkowego oraz nie poprawię łotewskim "Czesiem", to jeszcze dziś mój błyskotliwy umysł spłodzi jakieś byle jakie "dzieło".

gg, i mam nadzieję że re

Xoxo
(zawsze chciałem to napisać :P)
bugajek