wtorek, 29 listopada 2011

Anaga - dżdżysta Teneryfa

Nie tak dawno temu, ok. 7-8 mln lat temu zamiast obecnej Teneryfy - istniały 3 masywy:
Teno, Conde (bądź Adeje) i właśnie Anaga. Na długo przed powstaniem Teide, wulkany te,
a obecnie plateau wulkaniczne, tworzyły dawną wyspę kanaryjską. Dziś Anaga nie wydaje się miejscem, w które zapuszcza się przeciętny, spragniony słońca turysta. Ja, jako że nie jestem przeciętnym turystą, oczywiście wybrałem się poeksplorować ten północno-wschodni skrawek wyspy.
Na wstępie trzeba wiedzieć, że Teneryfa dzieli się na dwie strefy: północną i południową,
które są oddzielone od siebie przełęczami. To właśnie wysokie góry sprawiają, że klimat części północnej jest zgoła inny od południowej. Na północy nie jest tak gorąco i słonecznie,
jak na południu. Dlatego bardzo mi się północ spodobała: więcej zieleni, chłodniej i jakoś tak mniej pustynnie.
Zanim dotarliśmy wraz z żoną na wschodni kraniec wyspy, obmyśliliśmy sobie trasę,
którą przejdziemy. Pętla miała mieć ok. 12 km. Jednak jadąc naszą hiper Pandą przez gęsty las
z drzew laurowych, zatrzymaliśmy w punkcie informacji turystycznej. Tam, pewien Pan,
który hablaba solo en espanol, poinformował nas, że część trasy jest zamknięta i musimy obrać krótszą drogę.
Tak więc przedstawiam widoki z trasy:
Panda spogląda z przerażeniem na trasę do celu

Autor na szlaku
Widok ze ścieżki na ostańca
Punto de Anaga - niby opuszczone
Chyba dawno też nikogo nie ratowali... Może dlatego grasują tu utopce :P
Autor-widmo pośród lasu laurowego

Idę pić barraquito!

niedziela, 27 listopada 2011

Reakcja czasowa

Huragan za oknem najwyraźniej łamie nie tylko konary drzew, ale także układ perfekcyjnie połączonych synapsów pod moją twardą czachą. Skrzętnie sklecane koncepcje w moim umyśle zdają się rozklejać niczym spoina puszczona po nieodpowiednio oszlifowanym materiale. Lekko zakręcony zatem zastanawiam się czy to, co widzimy nie jest czasem opóźnionym obrazem tego, co rzeczywiście powinniśmy zobaczyć. Jeśli bowiem, uproszczając, (i nie znając dobrze tematu - fak je! ale brnę dalej) nasz mózg przetwarza obraz odebrany przez oko, to musi to zająć czas,
co generuje stratę. Pewnie ultramikroskopijną i dlatego pomijaną. A co z odległością? [O tym też później będzie :)] Czy jeśli coś jest dalej od oka to powoduje większe straty? Z drugiej strony zastanawia mnie, czy byśmy tak samo odbierali czas, gdybyśmy mogli go rejestrować z większą dokładnością, tzn. gdybyśmy 1 sekundę mogli przeżywać na przykład 5 sekund. Czy można powiedzieć, że wtedy mielibyśmy więcej czasu?
Wczoraj sonda Curiosity poleciała na białej dzidzie w kierunku Marsa. Dotrze tam sierpniu następnego roku i od tego momentu będzie prowadzić różne badania, które pomału przybliżą nas do odpowiedzi, czy da się żyć na Czerwonej Planecie. W książce "Marsjański poślizg w czasie" autora lubującego spożywać psychotropy i obdarzonego silnym popędem twórczym, czas płynął inaczej. Czy rzeczywiście jest to możliwe? Czy zatem możliwe jest zauważenie jakiś fragmentów informacji, których tu na Ziemi zarejestrować się nie da?
Zostając w tematyce kosmosu chciałbym rozumieć dobrze pewne zjawisko. Gwiazdy są daleko,
ale czasem widać je nocą (choć zapewne nie dziś). Światło stamtąd pokonuje olbrzymi dystans
i powiedzmy do Ziemi dociera po jakimś okrutnie długim czasie. Tak więc, czy to, co obserwujemy
na Ziemi jest obrazem tego, co wydarzyło się bardzo dawno temu?
Przytłoczony wielkimi kosmicznymi liczbami pozostaję solus ipse...
 

czwartek, 24 listopada 2011

Łotewska wieś...

Południowa Łotwa, czyli tak zwane Zemgale (pol. Semigalia) to biedny obszar rolniczy, co widać niemal na każdym kroku. Nieskończone pola i pastwiska, nieotynkowane domostwa, drewniane szopy... Tu Unia jeszcze nie zawitała i wnioskuję, że wszystkie środki pakowane są w Rygę i/lub Lipawę, bo przecież nie w rosyjski Daugavpils.




(foty własne)
Mój stosunek do tego magicznego miejsca pragnę wyrazić trzynastozgłoskowcem:

Łotwo! Zsyłko Ty moja! Pracy obietnico!
Ile - tu rabotaju, pocąc swoje lico,
Zbiorniki tworzę na świń twych łajno śmierdzące,
Mówili dwa tygodnie, będą z dwa miesiące...
(...)
Gdy od kochającej żony pod Twą opiekę
Ofiarowany, śpiącą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem na Twe zielone pola łany
Iść i kłaść kolejne pasy geomembrany!


Uz redzēšanos!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Ciężki film na jesienny wieczór...

Zachwycające krajobrazy, malownicze widoki i przepiękne zdjęcia stanowią tło ucieczki Drużyny Pierścienia... Zaraz, nie o tej drużynie miałem pisać. W tym przypadku to wszystko prawda,
tylko drużyna wyższa. I mniej uczestników dochodzi do celu.
Mowa o filmie "The Way Back" aka "Niepokonani" (ach, ci tłumacze). Obraz podobny w pewnym sensie do książki Ossendowskiego traktującej o tym samym, tyle że ukierunkowanej bardziej
na wschód a nie na południe. Anywhore, na uwagę zasługują dwie rzeczy.
Po pierwsze, film powinien być pokazywany studentom na zajęciach z kartografii i topografii,
z uwagi na dokładne przedstawienie sposobów orientacji w terenie.
Po wtóre - Colin Farrell. Aktor w moim mniemaniu zajebisty, a zwłaszcza od "In Bruges",
czyli "Najpierw zwiedzaj, potem strzelaj" (albo na odwrót; tłumacze znowu popłynęli).
Grane przez niego są lekko pogrzane (w końcu to farelek) i to one napędzają produkcje.
W tym przypadku miłość do ZSRR zwyciężyła, a kompania poszła dalej bez niego, brnąc przez stepy i pustynie Mongolii i Chin. Gdyby filmowy Walka (czyli Colin "Farel" Farrell) zdecydowałby się dalej iśc, nie zdziwiłbym się, jakby podczas wspinaczki po draasie, nagle spod piasku wynurzył się czerw. (tudzież piaskal :D - co za nazwa).
Bi-la Kaifa!

bugajek

Nuclear launch detected!

3... 2... 1...
Z mocnego, nazwijmy to - uderzenia, rusza mój blog, w katorym ja xoczałbym podzielićsja moimi spostrzeżeniami, niekiedy poglądami, czasem snami, rzadziej innymi pierdołami. Zasadniczo, znajdą tutaj miejsce myśli nie tylko te głębokie jak leje depresyjne na Jurze, ale także płytkie jak wyobraźnia niedzielnych wojażerów przyodzianych obowiązkowo w beret. Wszystko posegregowane w 4 kategorie: życie, ciekawostki i dzikie wizje, muzyka oraz podróże.

Jak nie upiję się kawką z odrobiną węgierskiego wynalazku dodawanego przez Natalię do szwajcarskiego ciasta jabłkowego oraz nie poprawię łotewskim "Czesiem", to jeszcze dziś mój błyskotliwy umysł spłodzi jakieś byle jakie "dzieło".

gg, i mam nadzieję że re

Xoxo
(zawsze chciałem to napisać :P)
bugajek